Blog wkrótce zostanie wznowiony pod nowym adresem - http://coffeeandmusic.pl
Zapraszam!
All-In Gienka Loski (Gienek Loska Band – Hazardzista)
- 01:03
- Write comment
Gienka Loskę po raz pierwszy usłyszałem oglądając jeden z
castingów do programu Mam Talent, w którym wykonał swoją wersję utworu She Talks To Angels. Było to genialne wystąpienie,
po którym stawał się coraz bardziej rozpoznawalny. Przechodząc przez kolejne
castingi i programy w końcu dopiął swego. Po zwycięstwie w „X-Factor” wydał
płytę. Czy album utrzymuje poziom który Loska zaprezentował w coverze Black
Crowes?
Muszę przyznać że przed odsłuchaniem miałem co do Hazardzisty mieszane odczucia. Z jednej
strony umiejętności wokalne które zaprezentował Gienek na występach powodowały,
że oczekiwałem naprawdę dobrego materiału. Z drugiej, przecież to zupełnie inna
bajka śpiewać covery genialnych piosenek, a stworzyć własny, pełnoprawny album.
Jak bardzo jest to trudne i przerastające zwycięzców tego typu programów
wystarczy spojrzeć ilu z nich utrzymało się na scenie po wydaniu płyty.
Kończąc jednak dywagacje i nadzieje które miałem przed
odsłuchaniem, przejdźmy do sedna czyli do samego albumu. Płytę otwiera krótki Paszport, w którym Gienek w luzackim
stylu odnosi się do swojej emigracji. Do tego niezła, ale w niczym niezwykła
solówka na harmonijce. Kolejnym utworem jest pełen dekadencji Hazardzista, w którym najbardziej wyróżniający
się element to klawisze, które to w ogóle są jednym z bardziej pozytywnych
aspektów albumu.
Następny utwór to Dance
on the razor’s edge, genialnie rytmiczny i porządnie zaśpiewany kawałek. Cały czas jednak nie słychać poweru,
który Gienek pokazywał w swoich występach w programie. Dopiero w Duszy pokazuje na co go stać. Wokal
chwyta za serce, choć nie wystrzegł się paru drobnych błędów i niedociągnięć.
Bardzo klimatyczny utwór, z dobrym tekstem i przyjemnymi sekwencjami na
klawiszach. Niestety, po nim poziom spada. Główne elementy Jak cię widzą, tak cię piszą to kiepski tekst i częściowo zbyt
przekombinowany, a momentami zaśpiewany na odwal wokal Gienka.
Kolejny utwór, który muzycznie od początku niesamowicie przypominał
mi dynamiczne fragmenty By the way
Red Hot Chili Peppers, to zrealizowana w rockowej konwencji białoruska pieśń
ludowa. Zupełnie nie pasuje do reszty albumu i ogólnie ciężko się tego słucha. Scream prezentuje się dużo lepiej. Niezły
muzycznie, lecz jedyne czego mu brakuje to właśnie screamu. Ewidentnie słychać że Gienek nie wykorzystuje potencjału i
mocy swojego głosu. Następny utwór to kolejny eksperyment, W jedną stronę bilet w wersji reggae. Pomysł może i niezły, jednak Loska
ani nie ma odpowiedniego głosu, ani luzu niezbędnego do tego typu.
Pieśń Emigranta z
pięknym wstępem na klawiszach jest jednym z lepszych utworów albumu. Dobry
tekst, emocjonalnie zaśpiewany, przy porządnym akompaniamencie muzycznym. Następnie
znowu obserwujemy jak bardzo nierówna jest ta płyta. Po poważnej, osobistej pieśni
następuje luzacka opowieść o problemach Gienka z popularnością i fankami. Mało
ambitne, ale w sumie całkiem sympatyczne.
Can’t judge book,
cover utworu Williego Dixona wykonany w duecie z Maciejem Maleńczukiem to
bardzo udany utwór, chociaż słuchając miałem nieodparte wrażenie że swoje partie
obaj panowie nagrali za pierwszym podejściem. No i nie ma co ukrywać, Maleńczukowi
wyszło to genialnie, ale wcale nie przyćmiewa Loski. Szkoda tylko, że wycisnął
on moc ze swojego głosu dopiero pod koniec albumu. Płytę zamyka spokojna Ciemna noc, zaśpiewany po rosyjsku utwór
klimatem pasujący do zadymionych, przedwojennych knajp.
Hazardzista nie jest złą płytą, ale niestety też nie można
powiedzieć że jest dobrą. Ma kilka dobrych utworów, jednak ma również kilka
takich, które całkowicie psują odbiór albumu. Teksty Andrzeja Makarewicza raz
interesują i ciekawą, innym razem nudzą i denerwują. Wokal Gienka Loski czasami
chwyta za serce i wywołuje emocje, a czasami irytuje i sprawia wrażenie
zaśpiewanego na siłę. Muzycznie album również specjalnie się nie wyróżnia, na
pochwałę jednak zasługują sekwencje na klawiszach. Eksperymenty z gatunkami
także w moim przekonaniu nie wyszły na dobre dla całości, reggae albo pieśni
ludowe niezupełnie pasują do utrzymanej w klimacie bluesowo – rockowej płyty.
Mainstreamowy debiut Gienka Loski nie jest kompromitacją, i bardzo
pozytywnie wyróżnia się na tle innych, wydanych „po wygranej” albumów, jednak niestety
nie jest niczym szczególnym. Oprócz dwóch, trzech utworów, raczej nie zapada w
pamięć na długo.
Historia pewnej znajomości (The Antlers - Hospice)
- 23:04
- Write comment
Na początek jeden z najbardziej klimatycznych i emocjonalnych
albumów jakie w życiu słyszałem. Hospice to
trzecia płyta zespołu The Antlers,
wydana przez Frenchkiss Records w 2009 roku. Stworzona
w nietypowej konwencji, jest jak książka, która przedstawia nam historię,
złożoną całość z wstępem, rozwinięciem i uderzającym zakończeniem.
Otwierający album Prologue zapowiada klimat jaki będzie nam
towarzyszył przy słuchaniu Hospice. Ambientowe szumy przerywane lekkimi ale
stanowczymi uderzeniami w klawisze wprowadzają nas w mroczny, depresyjny
nastrój. Subtelne przejście w nieco monotonną, ale hipnotyzującą melodię
rozpoczynającą Kettering, do której dołącza się głos wokalisty Petera
Silbermana ,zaczynający opowiadać nam historię na której opiera się album.
Szeptem, jakby ważąc każde słowo wprowadza nas w znajomość opiekuna z
nieuleczalnie chorą pacjentką. Punkt kulminacyjny utworu daje nam do
zrozumienia, że choć to dopiero początek, melancholijny nastrój będzie towarzyszył
nam do samego końca. Przejścia z delikatnej melodii do dynamicznej, wręcz
agresywnej perkusji wzmagają doznania i emocje słuchacza. Pozwalają wręcz odczuć
na własnej skórze jak intensywne uczucia oddziałują na przedstawiane nam
postaci.
Kolejny utwór, Sylvia, jest skomponowany w bardziej
konwencjonalnym stylu. Razem z bohaterami przechodzimy przez załamania, próby
samobójcze, upadki. Następujący po nim Athropy to niespełna ośmiominutowa
kompozycja w której Peter, w rytm spokojnej muzyki wprowadza nas w dalsze
zakamarki psychiki bohaterów. Kolejnym utworem jest zaczynający się przyjemną
melodią Bear, traktujący jednak o poważnym dramacie. Interpretacje utworu są
różne, pozostawiam wam odnalezienie własnej, jednak moim zdaniem jest to utwór
wybiegający poza dotychczasową „fabułę” albumu, ale zrealizowany w konwencji
pasującej do klimatu Hospice, pełnej emocji i uczuć.
Thirteen od początku atakuje nas głośnymi dźwiękami, z czasem
ściszając, do momentu gdy możemy usłyszeć cichy wokal, jakby ledwo słyszalne,
desperackie wołanie o pomoc, która nie może nadejść. Two pokazuje nam jak
podobni do siebie są nasi bohaterowie, przybliżając nam ich przeszłość, jednak melodia
w pewnym momencie się urywa, pozostawiając po sobie nieco męczący, depresyjny
ambient.
Shiva powoli zbliża nas do końca albumu, jak i końca historii. Delikatne
gitarowe akordy wspomagane perkusją oraz elektronicznymi klawiszami towarzyszą
śpiewowi Petera. Wake w pierwszej fazie jako podkład do słów wokalisty używa
ledwo słyszalnych klawiszy, w rytm których słyszymy ciche łkanie. Utwór ten
jest swoistym pożegnaniem bohatera z umierającą ukochaną. Epilogue zamyka
album, w początkowej części utworu wokalista śpiewa do akompaniamentu
gitary podobnie jak w Two, później
elektroniczne klawisze żegnają nas słabnącą z każdym momentem melodią.
Peter Silberman |
Pisząc o Hospice ciężko mi ocenić takie elementy jak warsztat
wokalny Petera Silbermana czy muzyczną część utworów. Można powiedzieć, że
momentami ledwo słychać wokalistę, że ciężko go zrozumieć, że chwilami zawodzi,
że mógłby niektóre partie zaśpiewać lepiej. Oczywiście! Można powiedzieć że pod
względem muzycznym album jest powtarzalny i monotonny, że nie usłyszymy na nim
wysublimowanych wariacji na gitarze czy mistrzowskich kompozycji na klawiszach.
Jednak ani trochę nie przeszkadza to w całkowitym wsiąknięciu w ten album i
intensywnie emocjonalnym odebraniu historii którą opowiada. Notabene, przez
cały album, jeżeli uważnie się wsłuchać, można usłyszeć ciche, ale
systematyczne uderzanie stopy, kojarzące się z biciem serca, które nie opuszcza
nas ani na moment. Szeptany wokal w Kettering czy depresyjne wołanie w Shiva
pozwala poczuć, jakby historia opowiadana przez Antlers dotyczyła nas bezpośrednio.
Niewiele jest albumów które wywarłyby na mnie tak ogromne
wrażenie, żaden inny album Antlers, mimo że są porządnie zrealizowane i niezłe
muzycznie, nie dorównuje Hospice. Album ten to absolutny ewenement, dzieło
które ciężko zapomnieć. Nie wyróżnia się ani pod względem wokalnym, ani
muzycznym, ale wielu artystów mogłoby pozazdrościć Antlers zdolności tworzenia
klimatu i wywołania emocji w słuchaczu.
#1
- 16:49
- Write comment
Uważam że pisanie zawiłych wstępów do blogów nie ma większego sensu, więc w skrócie - co pojawi się na tym blogu w przyszłości?
Recenzje albumów muzycznych, filmów, książek, i wszystkiego w jakikolwiek sposób z nimi powiązanego. Blog synkretyczny, mieszający style, gatunki i rodzaje. Czytajcie, piszcie komentarze, krytykujcie, dyskutujcie.
Subskrybuj:
Posty (Atom)