RSS FEED

Wznowienie bloga.

Blog wkrótce zostanie wznowiony pod nowym adresem - http://coffeeandmusic.pl
Zapraszam!

All-In Gienka Loski (Gienek Loska Band – Hazardzista)


Gienka Loskę po raz pierwszy usłyszałem oglądając jeden z castingów do programu Mam Talent, w którym wykonał swoją wersję utworu She Talks To Angels. Było to genialne wystąpienie, po którym stawał się coraz bardziej rozpoznawalny. Przechodząc przez kolejne castingi i programy w końcu dopiął swego. Po zwycięstwie w „X-Factor” wydał płytę. Czy album utrzymuje poziom który Loska zaprezentował w coverze Black Crowes?





Muszę przyznać że przed odsłuchaniem miałem co do Hazardzisty mieszane odczucia. Z jednej strony umiejętności wokalne które zaprezentował Gienek na występach powodowały, że oczekiwałem naprawdę dobrego materiału. Z drugiej, przecież to zupełnie inna bajka śpiewać covery genialnych piosenek, a stworzyć własny, pełnoprawny album. Jak bardzo jest to trudne i  przerastające zwycięzców tego typu programów wystarczy spojrzeć ilu z nich utrzymało się na scenie po wydaniu płyty.

Kończąc jednak dywagacje i nadzieje które miałem przed odsłuchaniem, przejdźmy do sedna czyli do samego albumu. Płytę otwiera krótki Paszport, w którym Gienek w luzackim stylu odnosi się do swojej emigracji. Do tego niezła, ale w niczym niezwykła solówka na harmonijce. Kolejnym utworem jest pełen dekadencji Hazardzista, w którym najbardziej wyróżniający się element to klawisze, które to w ogóle są jednym z bardziej pozytywnych aspektów albumu.

Następny utwór to Dance on the razor’s edge, genialnie rytmiczny i porządnie zaśpiewany  kawałek. Cały czas jednak nie słychać poweru, który Gienek pokazywał w swoich występach w programie. Dopiero w Duszy pokazuje na co go stać. Wokal chwyta za serce, choć nie wystrzegł się paru drobnych błędów i niedociągnięć. Bardzo klimatyczny utwór, z dobrym tekstem i przyjemnymi sekwencjami na klawiszach. Niestety, po nim poziom spada. Główne elementy Jak cię widzą, tak cię piszą to kiepski tekst i częściowo zbyt przekombinowany, a momentami zaśpiewany na odwal wokal Gienka.

Kolejny utwór, który muzycznie od początku niesamowicie przypominał mi dynamiczne fragmenty By the way Red Hot Chili Peppers, to zrealizowana w rockowej konwencji białoruska pieśń ludowa. Zupełnie nie pasuje do reszty albumu i ogólnie ciężko się tego słucha. Scream prezentuje się dużo lepiej. Niezły muzycznie, lecz jedyne czego mu brakuje to właśnie screamu. Ewidentnie słychać że Gienek nie wykorzystuje potencjału i mocy swojego głosu. Następny utwór to kolejny eksperyment, W jedną stronę bilet w wersji reggae. Pomysł może i niezły, jednak Loska ani nie ma odpowiedniego głosu, ani luzu niezbędnego do tego typu.

Pieśń Emigranta z pięknym wstępem na klawiszach jest jednym z lepszych utworów albumu. Dobry tekst, emocjonalnie zaśpiewany, przy porządnym akompaniamencie muzycznym. Następnie znowu obserwujemy jak bardzo nierówna jest ta płyta. Po poważnej, osobistej pieśni następuje luzacka opowieść o problemach Gienka z popularnością i fankami. Mało ambitne, ale w sumie całkiem sympatyczne.

Can’t judge book, cover utworu Williego Dixona wykonany w duecie z Maciejem Maleńczukiem to bardzo udany utwór, chociaż słuchając miałem nieodparte wrażenie że swoje partie obaj panowie nagrali za pierwszym podejściem. No i nie ma co ukrywać, Maleńczukowi wyszło to genialnie, ale wcale nie przyćmiewa Loski. Szkoda tylko, że wycisnął on moc ze swojego głosu dopiero pod koniec albumu. Płytę zamyka spokojna Ciemna noc, zaśpiewany po rosyjsku utwór klimatem pasujący do zadymionych, przedwojennych knajp.

Hazardzista nie jest złą płytą, ale niestety też nie można powiedzieć że jest dobrą. Ma kilka dobrych utworów, jednak ma również kilka takich, które całkowicie psują odbiór albumu. Teksty Andrzeja Makarewicza raz interesują i ciekawą, innym razem nudzą i denerwują. Wokal Gienka Loski czasami chwyta za serce i wywołuje emocje, a czasami irytuje i sprawia wrażenie zaśpiewanego na siłę. Muzycznie album również specjalnie się nie wyróżnia, na pochwałę jednak zasługują sekwencje na klawiszach. Eksperymenty z gatunkami także w moim przekonaniu nie wyszły na dobre dla całości, reggae albo pieśni ludowe niezupełnie pasują do utrzymanej w klimacie bluesowo – rockowej płyty.

Mainstreamowy debiut Gienka Loski nie jest kompromitacją, i bardzo pozytywnie wyróżnia się na tle innych, wydanych „po wygranej” albumów, jednak niestety nie jest niczym szczególnym. Oprócz dwóch, trzech utworów, raczej nie zapada w pamięć na długo. 

Historia pewnej znajomości (The Antlers - Hospice)


Na początek jeden z najbardziej klimatycznych i emocjonalnych albumów jakie w życiu słyszałem. Hospice to trzecia płyta zespołu The Antlers, wydana przez Frenchkiss Records w 2009 roku. Stworzona w nietypowej konwencji, jest jak książka, która przedstawia nam historię, złożoną całość z wstępem, rozwinięciem i uderzającym zakończeniem.






Otwierający album Prologue zapowiada klimat jaki będzie nam towarzyszył przy słuchaniu Hospice. Ambientowe szumy przerywane lekkimi ale stanowczymi uderzeniami w klawisze wprowadzają nas w mroczny, depresyjny nastrój. Subtelne przejście w nieco  monotonną, ale hipnotyzującą melodię rozpoczynającą Kettering, do której dołącza się głos wokalisty Petera Silbermana ,zaczynający opowiadać nam historię na której opiera się album. Szeptem, jakby ważąc każde słowo wprowadza nas w znajomość opiekuna z nieuleczalnie chorą pacjentką. Punkt kulminacyjny utworu daje nam do zrozumienia, że choć to dopiero początek, melancholijny nastrój będzie towarzyszył nam do samego końca. Przejścia z delikatnej melodii do dynamicznej, wręcz agresywnej perkusji wzmagają doznania i emocje słuchacza. Pozwalają wręcz odczuć na własnej skórze jak intensywne uczucia oddziałują na przedstawiane nam postaci.

Kolejny utwór, Sylvia, jest skomponowany w bardziej konwencjonalnym stylu. Razem z bohaterami przechodzimy przez załamania, próby samobójcze, upadki. Następujący po nim Athropy to niespełna ośmiominutowa kompozycja w której Peter, w rytm spokojnej muzyki wprowadza nas w dalsze zakamarki psychiki bohaterów. Kolejnym utworem jest zaczynający się przyjemną melodią Bear, traktujący jednak o poważnym dramacie. Interpretacje utworu są różne, pozostawiam wam odnalezienie własnej, jednak moim zdaniem jest to utwór wybiegający poza dotychczasową „fabułę” albumu, ale zrealizowany w konwencji pasującej do klimatu Hospice, pełnej emocji i uczuć.

Thirteen od początku atakuje nas głośnymi dźwiękami, z czasem ściszając, do momentu gdy możemy usłyszeć cichy wokal, jakby ledwo słyszalne, desperackie wołanie o pomoc, która nie może nadejść. Two pokazuje nam jak podobni do siebie są nasi bohaterowie, przybliżając nam ich przeszłość, jednak melodia w pewnym momencie się urywa, pozostawiając po sobie nieco męczący, depresyjny ambient.

Shiva powoli zbliża nas do końca albumu, jak i końca historii. Delikatne gitarowe akordy wspomagane perkusją oraz elektronicznymi klawiszami towarzyszą śpiewowi Petera. Wake w pierwszej fazie jako podkład do słów wokalisty używa ledwo słyszalnych klawiszy, w rytm których słyszymy ciche łkanie. Utwór ten jest swoistym pożegnaniem bohatera z umierającą ukochaną. Epilogue zamyka album, w początkowej części utworu wokalista śpiewa do akompaniamentu gitary  podobnie jak w Two, później elektroniczne klawisze żegnają nas słabnącą z każdym momentem melodią.

Peter Silberman

Pisząc o Hospice ciężko mi ocenić takie elementy jak warsztat wokalny Petera Silbermana czy muzyczną część utworów. Można powiedzieć, że momentami ledwo słychać wokalistę, że ciężko go zrozumieć, że chwilami zawodzi, że mógłby niektóre partie zaśpiewać lepiej. Oczywiście! Można powiedzieć że pod względem muzycznym album jest powtarzalny i monotonny, że nie usłyszymy na nim wysublimowanych wariacji na gitarze czy mistrzowskich kompozycji na klawiszach. Jednak ani trochę nie przeszkadza to w całkowitym wsiąknięciu w ten album i intensywnie emocjonalnym odebraniu historii którą opowiada. Notabene, przez cały album, jeżeli uważnie się wsłuchać, można usłyszeć ciche, ale systematyczne uderzanie stopy, kojarzące się z biciem serca, które nie opuszcza nas ani na moment. Szeptany wokal w Kettering czy depresyjne wołanie w Shiva pozwala poczuć, jakby historia opowiadana przez Antlers dotyczyła nas bezpośrednio.

Niewiele jest albumów które wywarłyby na mnie tak ogromne wrażenie, żaden inny album Antlers, mimo że są porządnie zrealizowane i niezłe muzycznie, nie dorównuje Hospice. Album ten to absolutny ewenement, dzieło które ciężko zapomnieć. Nie wyróżnia się ani pod względem wokalnym, ani muzycznym, ale wielu artystów mogłoby pozazdrościć Antlers zdolności tworzenia klimatu  i wywołania emocji w słuchaczu.

#1


Uważam że pisanie zawiłych wstępów do blogów nie ma większego sensu, więc w skrócie - co pojawi się na tym blogu w przyszłości?
Recenzje albumów muzycznych, filmów, książek, i wszystkiego w jakikolwiek sposób z nimi powiązanego. Blog synkretyczny, mieszający style, gatunki i rodzaje. Czytajcie, piszcie komentarze, krytykujcie, dyskutujcie.
Return top