Gienka Loskę po raz pierwszy usłyszałem oglądając jeden z
castingów do programu Mam Talent, w którym wykonał swoją wersję utworu She Talks To Angels. Było to genialne wystąpienie,
po którym stawał się coraz bardziej rozpoznawalny. Przechodząc przez kolejne
castingi i programy w końcu dopiął swego. Po zwycięstwie w „X-Factor” wydał
płytę. Czy album utrzymuje poziom który Loska zaprezentował w coverze Black
Crowes?
Muszę przyznać że przed odsłuchaniem miałem co do Hazardzisty mieszane odczucia. Z jednej
strony umiejętności wokalne które zaprezentował Gienek na występach powodowały,
że oczekiwałem naprawdę dobrego materiału. Z drugiej, przecież to zupełnie inna
bajka śpiewać covery genialnych piosenek, a stworzyć własny, pełnoprawny album.
Jak bardzo jest to trudne i przerastające zwycięzców tego typu programów
wystarczy spojrzeć ilu z nich utrzymało się na scenie po wydaniu płyty.
Kończąc jednak dywagacje i nadzieje które miałem przed
odsłuchaniem, przejdźmy do sedna czyli do samego albumu. Płytę otwiera krótki Paszport, w którym Gienek w luzackim
stylu odnosi się do swojej emigracji. Do tego niezła, ale w niczym niezwykła
solówka na harmonijce. Kolejnym utworem jest pełen dekadencji Hazardzista, w którym najbardziej wyróżniający
się element to klawisze, które to w ogóle są jednym z bardziej pozytywnych
aspektów albumu.
Następny utwór to Dance
on the razor’s edge, genialnie rytmiczny i porządnie zaśpiewany kawałek. Cały czas jednak nie słychać poweru,
który Gienek pokazywał w swoich występach w programie. Dopiero w Duszy pokazuje na co go stać. Wokal
chwyta za serce, choć nie wystrzegł się paru drobnych błędów i niedociągnięć.
Bardzo klimatyczny utwór, z dobrym tekstem i przyjemnymi sekwencjami na
klawiszach. Niestety, po nim poziom spada. Główne elementy Jak cię widzą, tak cię piszą to kiepski tekst i częściowo zbyt
przekombinowany, a momentami zaśpiewany na odwal wokal Gienka.
Kolejny utwór, który muzycznie od początku niesamowicie przypominał
mi dynamiczne fragmenty By the way
Red Hot Chili Peppers, to zrealizowana w rockowej konwencji białoruska pieśń
ludowa. Zupełnie nie pasuje do reszty albumu i ogólnie ciężko się tego słucha. Scream prezentuje się dużo lepiej. Niezły
muzycznie, lecz jedyne czego mu brakuje to właśnie screamu. Ewidentnie słychać że Gienek nie wykorzystuje potencjału i
mocy swojego głosu. Następny utwór to kolejny eksperyment, W jedną stronę bilet w wersji reggae. Pomysł może i niezły, jednak Loska
ani nie ma odpowiedniego głosu, ani luzu niezbędnego do tego typu.
Pieśń Emigranta z
pięknym wstępem na klawiszach jest jednym z lepszych utworów albumu. Dobry
tekst, emocjonalnie zaśpiewany, przy porządnym akompaniamencie muzycznym. Następnie
znowu obserwujemy jak bardzo nierówna jest ta płyta. Po poważnej, osobistej pieśni
następuje luzacka opowieść o problemach Gienka z popularnością i fankami. Mało
ambitne, ale w sumie całkiem sympatyczne.
Can’t judge book,
cover utworu Williego Dixona wykonany w duecie z Maciejem Maleńczukiem to
bardzo udany utwór, chociaż słuchając miałem nieodparte wrażenie że swoje partie
obaj panowie nagrali za pierwszym podejściem. No i nie ma co ukrywać, Maleńczukowi
wyszło to genialnie, ale wcale nie przyćmiewa Loski. Szkoda tylko, że wycisnął
on moc ze swojego głosu dopiero pod koniec albumu. Płytę zamyka spokojna Ciemna noc, zaśpiewany po rosyjsku utwór
klimatem pasujący do zadymionych, przedwojennych knajp.
Hazardzista nie jest złą płytą, ale niestety też nie można
powiedzieć że jest dobrą. Ma kilka dobrych utworów, jednak ma również kilka
takich, które całkowicie psują odbiór albumu. Teksty Andrzeja Makarewicza raz
interesują i ciekawą, innym razem nudzą i denerwują. Wokal Gienka Loski czasami
chwyta za serce i wywołuje emocje, a czasami irytuje i sprawia wrażenie
zaśpiewanego na siłę. Muzycznie album również specjalnie się nie wyróżnia, na
pochwałę jednak zasługują sekwencje na klawiszach. Eksperymenty z gatunkami
także w moim przekonaniu nie wyszły na dobre dla całości, reggae albo pieśni
ludowe niezupełnie pasują do utrzymanej w klimacie bluesowo – rockowej płyty.
Mainstreamowy debiut Gienka Loski nie jest kompromitacją, i bardzo
pozytywnie wyróżnia się na tle innych, wydanych „po wygranej” albumów, jednak niestety
nie jest niczym szczególnym. Oprócz dwóch, trzech utworów, raczej nie zapada w
pamięć na długo.
0 komentarze:
Prześlij komentarz